Rano remanent i ostatni wypad po to czego "zapomnieliśmy" kupić. Chińczyk wita Gosię stwierdzeniem, wiedziałem, że Pani wróci, buty już zapakowane. Ja lecę ostatni raz po char siu z kaczką i wieprzem. O matko wszystkich chińczyków, nareszcie sobie pojadłem kaczki i prosiaka pod korek.
Kupiłem na drogę BIG PAU, kanapki z Chicken Tandoori, poszliśmy do Zakhiego na kawę a przede wszystkim żeby się pożegnać. Oj będę tęsknił, już tęsknię.
Chciałem pojechać na lotnisko pociągiem bo za taksówkę trzeba sporo zapłacić. Ale tu też promocja się skończyła i bilet kosztuje 55 MYR. Plus taksówka do KL Sentral, wyjdzie to samo więc zamówiłem taksówkę.
Gość miał tak rozregulowany gaz, że nie byłem pewien czy dojedziemy. Było popołudnie, lał deszcz a korek wystawał kilka kilometrów za KL. Już się zacząłem denerwować ale wtedy właśnie się skończył i dojechaliśmy o czasie.
Udało się uniknąć rodzin z "zatoki" więc po pół godzinie byliśmy wolni. Ale w tych czasach kontroli jest tak dużo, że całe dwie godziny nam zeszło na dreptaniu od kolejki do kolejki. I jeszcze musieliśmy pojechać prawdziwą kolejką na terminal C ale to już czysta przyjemność. Wystartowaliśmy spóźnieni ale mamy w Abu Dhabi 3 godziny więc co nas to obchodzi.
Jemy kolację, Gosia idzie spać a ja oglądam stare filmy. Długa droga przed nami.
W Abu Dhabi kupujemy tylko papierosy i małą wodę mineralną za 2 USD. Na tablicach wyświetlają, że Stambuł nie przyjmuje. No to będą mieli ludzie jazz. Zastanawiam się kiedy miał wracać Czech z rodziną, którego spotkaliśmy na Koh Lipe. Mieli lecieć Turkisch Airlines.
Wreszcie pakujemy się do samolotu. Etihad podstawia B 373, jak na ponad pięć godzin lotu to skandal. I to ma być najlepsza linia lotnicza świata. Wszystko już na psy zeszło. Po starcie stoi koła nas arab z różańcem i głośno się modli. Gosia pyta co on robi, no to akurat jest proste. Oni zawsze się modlą zanim się wysadzą.