Candidasa
Ktos nam zdecydowanie zle zyczy bo na Bali pojawil sie wiatr i przygnal chmury z Filipin. Mamy cos w rodzaju pory deszczowej na Samui. Codziennie pada deszcz, na szczescie niemal wylacznie w nocy. O kurna ! Wlasnie zaczelo padac, tyle, ze jednoczesnie swieci slonce. No i po niecalej minucie przestalo. Deszczyki sa fajne, kompletnie inne niz lanie kublami wody w Tajlandii. To takie "smyranie" po lisciach drzew i krzewow. Od razu spac sie chce. A moze to Bali placze, bo dzisiaj pora wyjezdzac.
Wczoraj nie moglem wyslac postu bo wieczorem siec zrobila bum i tyle tego bylo. Wczesniej, jak co dzien na naszej wsi po prostu wypoczywalismy na plazy, basenie, na tarasach domkow. Moglibysmy tak jeszcze bardzo dlugo ale niestety nasz czas na Bali tym razem dobiegl konca.
Po poludniu Aleksander zorganizowal nam krotka wycieczke do miasteczka. Mozna tam pojsc piechota, to tylko trzy kilometry. Tym niemniej nikt tu po drogach nie chodzi, za to zdecydowanie za duzo ludzi po nich jezdzi. I lepiej nie byc jeleniem na ktorego wszyscy poluja. Tak wiec wzielismy wielka taksowke na wszystkich i za 40 tys. rupiachow mily, podobny do wielkiej pilki, balijczyk zawiozl nas i po ustalonym czasie przywiozl z powrotem. Candidasa w opinii uczestnikow zdala egzamin, bylo tam wystarczajaco duzo sklepow. I asortyment tez spelnil oczekiwania. My kupilismy worek "paciorkow" dla rodziny i znajomych a ja piekna balijska koszulke za jedyne 50 tysiecy. Zauwazylismy tez pewne ruchy zakupowe u Teleckich. Kinga ma nowe paciorki. W KL mieszkamy na bazarze, jest szansa, ze choroba sie rozwinie.
No dobra, idziemy na ostatnie sniadanko.