To jest wreszcie TEN dzień. Dzień, na który czekałem okrągły rok. Dziś zaczyna się magia, tylko zamiast pociągu z powieści C.S. Lewisa, do naszej "Narni" przeniesie nas tym razem Austrian Airlines. Po czterech latach testowania ukraińskiego Aerosvit'u będzie jakaś odmiana. Swoją drogą rok temu stawiałem dolary przeciwko orzechom, że Ukraińcy nie zdążą z terminalem na Euro a oni go tydzień przed otworzyli. Czy go teraz nie zamkną jak my A2 to inna sprawa, ale jakoś się przeczołgali. My dziś w nocy przetestujemy nowy terminal Austrian w Wiedniu, mieście bądź co bądź cesarskim, więc spodziewamy się wiele. Chwała niech też będzie sieci, dzięki której mamy już karty pokładowe aż do Denpasar, takie czasy. Puste walizki już spakowane, to znaczy torby na zakupy w walizkach wieziemy. Żona mówi, że się nie będzie ograniczać ale ja mam pewne wątpliwości spowodowane stanem mojego konta bankowego. Ale może w Azji takie cuda się zdarzają, że nawet moja zona z pustego naleje. Na pewno zacznie się od rytualnego lania Changa, dobrze, że przylatujemy tym razem lekkim popołudniem, więc nie będzie takiego wstydu jak poprzednie latanie po piwko o piątej rano. Perspektywa, że po odcierpieniu 10 godzin nocnego "bujania w obłokach" będziemy tylko 35 kilometrów od Rambuttri sprawia, że włosy mrowią mi się na karku. Niczego tak nie mogę się doczekać, jak chwili gdy moje obute w sandały stópki poczują pod sobą bruki Miasta Aniołów. I znów wrócą te kolory, te smaki i zapachy i to szalone tempo miasta, które nie dość, że nigdy nie śpi to jeszcze nigdy nie przestaje jeść. Motto tegorocznej wyprawy, żremy aż pękniemy. Nie będziemy szli na żadne kompromisy, wpieprzamy wszystko, żremy od rana do nocy i od nocy do rana. Nie po to miesiącami studiowałem podręczniki o Tajskim jedzeniu, żeby teraz na marnym Tom Ka czy Pad Thai poprzestać. Będzie ostro, jak zółte curry. W przerwach może coś zwiedzimy, gdzieś polecimy o czym postaramy się na bieżąco w miarę dostępności sieci informować. Do usłyszenia z Wiednia.