Indonezja jest krajem muzułmańskim. Są od tego dwa wyjątki, Bali i Flores, na Bali prawie cała miejscowa ludność wyznaje Hinduizm, na Flores z kolei, chrześcijaństwo. Cała reszta, niemała zresztą, zalana jest naukami proroka. Hordy jego wyznawców prące z Półwyspu Arabskiego na wschód niosły przemocą „dobrą nowinę”, komu się nie podobało, ten miał pecha i tracił życie. Pozostawali sami wyznawcy Mahometa. Ale im dalej tym impet słabł. Dziś wygląda to tak, że Sumatra jest ortodoksyjna i obowiązuje tam prawo szariatu. Dlatego nikt tam nie jeździ bo nie ma po co, w końcu trudno sobie wyobrazić, żeby turystki chodziły zawinięte od stóp do głów i kąpały się w morzu w burkini, jak nazywa się muzułmańska wersja bikini. Na Jawie jest już o wiele lepiej, ich wersja bardziej przypomina to, co znamy z Afryki Północnej. Dalej jest Bali, czyli pełna wolność poglądów.
Na Lombok znów mamy muzułmanów, więc na wyspach Gili także. Ale nie spotkasz tu kobiet zawiniętych w klasyczne arabskie prześcieradła, chyba że zaplącze się tu jakaś „turystka” z krajów Zatoki Arabskiej. Przez cały pobyt spotkaliśmy tylko jedną, dumnie paradującą obok swojego „księcia”. Innych nie stwierdzamy. Miejscowe kobiety, albo chodzą w chustkach, takich samych jak w Malezji, w bluzkach z długim rękawem i spodniach. Ale nikomu do głowy nie przyjdzie zasłaniać twarzy. Znakomita większość jednak, chustek nie nosi. Poza ubiorem, kobiety tu funkcjonują zupełnie normalnie. Pracują, chodzą same bez „opiekuna”, malują się i każda trzyma w kieszeni spodni smartfona, jak wszędzie na świecie. Widać, że nie podlegają powszechnej w islamie presji. Bardzo przypomina mi to Malezję, gdzie zawsze czuliśmy się swobodnie, mimo że islam jest tam religią państwową.
Widziałem nielicznych miejscowych, którzy modlili się, na przykład w sklepach zgodnie z zasadą, pięć razy dziennie, ale robią to bez ostentacji. Czy można zaryzykować tezę, że religia jest tu sprawą prywatną. Myślę, że w pewien sposób tak, choć pewnie jest to bardziej skomplikowana.
Poza tym, Gili Trawangan to zdecydowanie indonezyjska Ibiza. Po plaży i mieście przewalają się hordy, ale nie fanatyków Proroka, tylko porozbieranych turystów z całego świata. W ogromnej większości, ze świata „zachodu”. Zamiast burkini, są więc bikini w wersji ze stringami. Gdzie nie spojrzysz, gołe dupy. I tak łażą po całym mieście, po sklepach i restauracjach, stąd moje skojarzenie z Ibizą. Z głośników w restauracjach leci non stop techno, umpa, umpa, umpa. Jakbyśmy całkiem na Balearach byli. Alkohol leje się strumieniami, o żadnej islamskiej prohibicji mowy nie ma. Jest interes, a perspektywa sutych zarobków jest silniejsza od „boskich nakazów”. W takim świecie żyjemy i nawet islam okazuje się być słabszy o żądzy zarobków.
Nasze Panie twardo utrzymują, że my nic innego nie robimy, tylko te gołe tyłki oglądamy. Nie biorą jednak pod uwagę jednego. Jedna, no może ze dwie lub trzy rozebrane kobiety, są sexy, ale tłum nigdy, nawet jakby wszyscy goli byli. Poza tym, większość pań z gołymi tyłkami nie prezentuje się w tej wersji interesująco, a wręcz przeciwnie. Każda potwora znajdzie swego amatora.
Ale miało być o aspektach islamu, a nie o gołych dupach, więc wracam do tematu. Na środku wschodniego brzegu wyspy, gdzie koncentruje się życie, stoi meczet z wyniosłym minaretem. W tej części Azji często wyglądają one zupełnie inaczej, niż na Bliskim Wchodzie. Zamiast „rakiety kosmicznej”, bardziej przypominają znane z całej Azji wieże o szkieletowej konstrukcji. I ten taki właśnie jest. Góruje nad całym miasteczkiem, przypominając pijanym golasom, że są w muzułmańskim kraju.
Ale tego im mało. Miejscowy „proboszcz” musi być niezłym ortodoksem, bo robi wszystko, żeby turystom beztroskie spędzanie czasu zakłócić. Pięć razy dziennie, z głośników umieszczonych na szczycie budowli, wzywa wszystkich do modlitwy. Niby nic niezwykłego, ale ten przebiegły drań, lub więcej drani, postanowili nas nie zachęcać a zadręczać.
Nagły wrzask muezzina, może o palpitacje serca przyprawić. Wiele czasu spędziłem w krajach islamu, ale takiego wrzasku nigdzie nie słyszałem. Facet ma zresztą oczywiste kłopoty ze słuchem, fałszuje straszliwie, więc rzeczywiście przypomina to jakieś upiorne zawodzenie a nie śpiew. I tak wrzeszczy „Allahu akbar”, a żadna goła dupa nawet wzroku nie odwróci. Nie widać też, żeby wierni tłumem gonili do świątyni na jego wezwanie.
No to wymyślili sobie inne rozwiązanie, skoro ludzie do świątyni nie chodzą, to świątynia przyjdzie do nich. I transmitują przez owe głośniki całe nabożeństwo. Czasem trwa to ponad pół godziny. Czego tam nie ma, płomienne przemówienia i anielskie chóry, znamy to zresztą z własnego podwórka. Niemało ci u nas proboszczy, którzy na taki sam pomysł wpadli. I tak pięć razy dziennie.
Najgorsze jest jednak pierwsze „za dnia”. O piątej nad ranem, gdy wreszcie cała ta pijana hałastra, wreszcie pójdzie spać, zaczyna się przerażający spektakl. Muezzin zawodzi jeszcze gorzej niż w dzień, a głos w nocnej ciszy niesie się po całej wyspie. Budzą się chyba wszyscy, nawet upiory. Gosia nie dała rady, nawet ze stoperami w uszach. Świdrujące, wysokie dźwięki i tak jej się do uszu przedarły. Pozostaje nam tylko pogodzić się z tym, że mamy co noc półgodzinną przerwę w spaniu. Dwa dni temu mieli jakieś kłopoty z nagłośnieniem, momentami mieliśmy wrażenie, że głośniki są zaraz za murami naszego domu, gdybym miał na nogach skarpetki, to bym z nich wyskoczył.
I tak w skrócie wygląda w naszym odbiorze, islam na Gili Trawangan. Salam Alejkum bracia i siostry.