Kto zjada ostatki, ten jest piekny i gladki.
To my bedziemy piekni i gladcy jak pupa niemowlaka albo Joan Collins po kolejnej operacji plastycznej. Bo nic innego nie robimy tylko zremy. W koncu Bangkok to miasto jedzenia. Moj mistrz dyscypliny Street Food Mark Wiens juz kilka przewodnikow kulinarnych o tym miescie napisal. Wiec jemy. Wczoraj na kolacje dalismy dobrze do pieca, byly dwie rozne ryby, jedna spicy, druga garlic only, brat masaman chicken a ja chinese style noodles chicken, do tego dwie duze porcje KIM CHI i napoje, czyli Chang+Leo oraz shake z mango i pinapla. Za calosc zaplacilismy 57 PLN, tyle to trzeba w naszym miescie zaplacic za jedna porcje. A tak to sobie wreszcie mozemy pozwolic. Rano kawa na obudzenie, sri in one z 7/11, rewelacja. Potem poszedlem kupic synusiowi pasty na nastepny rok. ten sam sklep. te same pasty, jakos nic nowego nie przybywa. Ale biore klasyke, kilka rodzajow curry, pad thai, red pepper, sweet and sour i cos tam jeszcze. Uzywanie tych past gwarantuje prawdziwie tajski smak potraw, nawet w Bolanda Republic gotowanych. Tylko trzeba sie trzymac receptury i dokupic reszte skladnikow tak jak trzeba. Wracajac kupilem parowane orzeszki na przekaske i cos w lisciu banana. Tu zawsze jest problem bo 'cos' jest zawiniete szczelnie w lisc i mamy loterie bo od tajca przeca nic sie nie dowiesz. I znow bylo pycha, zapiekane jajko z trawa cytrynowa i jakas zielenina o delikatnym smaku. Do tego OSTRE CHILI zeby bylo po tajsku. Pycha, macie to na zdjeciu ostatni ostatek ? Gosia poszla po swoje ostatki, czyli na ostatnie zakupy. Zejdzie sie pewnie do nocy. Brat z zona wlasnie poszli na ostatni obiad a ja mam jeszce w lodowce mango i ananasa. Tak wiec wszyscy odprawiamy dzis ostatki, jak kto lubi i rozumie to pojecie. Usilujemy wypierac oczywisty fakt, ze wakacje sie skonczyly i pora wracac do ... no wlasnie do czego ? Do domu ? Juz nie, nasz dom to Azja, tak nam sie porobilo, ze Bolanda Republic przestala miec dla nas jakiekolwiek znaczenie. Z krajem wiaza nas tylko wiezi rodzinne i towarzyskie, ale to co TAM sie dzieje, tak nam juz obrzydlo, ze cala energie poswiecimy na powrot do Azji, za wszelka cene. Tu chcemy byc, tu bija nasze serca, tu sa nasze dobre emocje, tu znajdujemy spokoj i ukojenie. Tylko czasu mamy zawsze za malo, za malo zeby sie wysiedziec na Rambuttri az dupa zaboli, zeby spacerowac po plazy Koh Phangan z wiernymi psami az horyzont sie skonczy, buszowac po sklepach Petaling Street i zrec ociekajace swinskim tluszczem Big Pau az watroba peknie, marnowac godziny i dni na nic nie robienie az po wiecznosc. Unurzac sie w tej Azji az po czubek glowy i nigdy juz nie wracac, chcemy tu zostac, na zawsze. Dlatego tak bardzo, bardzo boli i mam chec wypierdolic bilety powrotne przez okno. Niech szlag jasny to trafi.