Czy Marrakesh jest naprawdę tak magiczny jak to opisują, czy warto było zasuwać parę tysięcy kilometrów ? Czy rzeczywiście jest to miejsce wyjątkowe ? Dużo pytań, czasu mało.
Ruszamy w miasto, zaczynamy od "łazienek królewskich" zwanych też ogrodami Menara. Część wspólna to duży staw, reszta wygląda zupełnie inaczej, inaczej w tym wypadku nie oznacza lepiej a raczej zdecydowanie gorzej, strata czasu. Wracamy do centrum miasta, meczet Koutobia a właściwie jego okolice, bo do meczetu jak zwykle wejść nie można, za bardzo jest święty więc nasze niewierne stopy by go zbrukały. Z islamem już tak jest, że nikt nie może zobaczyć jak to cudownie jest być muzułmaninem, dopóki się nim nie zostanie, a mnie się jednak nie uśmiecha. Wolę już nigdy żadnego meczetu nie zobaczyć. Dalej mamy pałac Wezyra. Na szczęście Pan Król, który oczywiście ten pałac też zajął, zostawił kawałek do zwiedzania. Więc obejżeliśmy m in. harem i osobiste komnaty Wezyra. Miał facet tylko dwa pokoje, duży na lato a na zimę to zwykła klitę, bo dużego ogrzać nie potrafili. Za dobrze to mu się nie powodziło. Harem też ciasny, jak na 200 nałożnic to raczej każda miałą tylko miejsce na materacyk a ulubiona miała pokoik niecałe 10 metrów. Całość więc równie skromna metrażowo jak za socjalizmu, nie ma co zazdrościć. Ogród fajny ale też nie za wielki. Za to jak nas zawieźli do ogródka, który kupił i utrzymywał Yves Saint Lorent to proszę bardzo, to jest ogród. Piękny, piekny i jeszcze raz piękny. Wspaniałe miejsce na odpoczynek w przerwie między "zaliczaniem" kolejnych "słupków". Trochę spaceru klimatycznymi ulicami Marrakeshu i ladujemy w tombach. To gronbowce Saadytów, kolejka jak do mauzoleum Lenina w Moskwie. Wycieczka zastrajkowała, posiedzieliśy trochę i wiejemy. Co było dalej nie wiem, bo postanowiliśmy dać sobie spokój z takim oglądaniem magicznego miasta i poszliśmy z żoną dalej sami.
Jest na tym świecie kilka takich miejsc gdzie jest inaczej, gdzie nawet powietrze ma inny smak i zapach, gdzie każda chwila jest jakaś inna, jakby nawet czas w tych miejscach biegł inaczej. Jest w nich coś, co każe stanąć i chłonąć tą chwilę jakby miała trwać wiecznie, gdy nagle bez powodu wchodzi w Ciebie coś, co sprawia, że jesteś szczęśliwy. I chocby nic się nie działo, człowieka ogarnia poczucie, że jest na własciwym miejscu i we właściwym czasie. Jest tylko Tu i Teraz i nic więcej nie ma żadnego znaczenia. I takim właśnie miejscem jest plac Jemma el Fna w Marrakeshu. Jeśli istnieje to coś, co nazywamy pozytywną energią to tam przesycone jest nią wszystko, i nie ma sensu rozpisywać się o artystach ulicznych, straganach czy garkuchniach, których są tam nieprzeliczone ilości. Nie warto nawet opisywac jak to wszystko wygląda nocą, gdy cąły plac zamienia się w jeden wielki festyn, nie ma co wspominać smaku podawanych tam potraw, zapachów wypełniających nozdrza i blasków ogni rozświetlających noc, wystarczy tam po prostu być. I nic innego nie ma już znaczenia, jestem tylko ja, Marrakesh i Magia. To było tylko kilka godzin, ale tych godzin do końca życia nie zapomnę, dostałem odpowiedź na pytanie od którego zacząłem ten post, tak warto było.