Na tablicy ogłoszeń zastaliśmy karteczkę, że przyjadą po nas o pierwszej w nocy i zabiorą na lotnisko w Bangkoku. Pan rezydent życzył nam szczęśliwego powrotu do domu i tyle. Sam miał na pewno ciekawsze zajęcia niż po nas przyjeżdżać, o telepaniu się do Bangkoku nawet nie mówiąc. No i przyjechali, dwa busy z miejscowymi kierowcami. Angielski i owszem ale może i nie koniecznie. Na "good morning" i "airport" się to skończyło. A mieliśmy jeszcze pojechać po drugą ekipę do 5 stars hotel. Tylko gdzie ? Nasz "driver" zupełnie niezrażony kazał się tam prowadzić, bo on to kompletnie nie wie, miasta nie zna i nazwy hotelu też. No to jedziemy ... gdzieś w stronę centrum. I tak jeździmy to tu to tam, gdzie, nikt nie wie, kierowca też. Po kilku nieudanych próbach wreszcie ktoś sobie przypomniał nazwę hotelu i pytając przygodnych ludzi o drogę jakoś trafiliśmy, godzinę po czasie. Ekipa była już z lekka przestraszona, bo samolot nie czeka tylko lata a czas się zaczął dramatycznie kurczyć.
Droga do Bangkoku była krótka, cegła na gaz, trzy paskowa betonowa autostrada i już jesteśmy. Pan "driver" dostał jakiejś głupawy i przez ostatnie pół godziny wykrzykiwał w kółko "airporat, hahahah, airport", i tak bez końca. Na szczęście dojechaliśmy więc jeszcze raz to powtórzył przy wysiadaniu i odjechał w czarną dal Miasta Aniołów. My niestety nie.
Była 3 rano i byliśmy pierwsi do odprawy, tak nam się przynajmniej zdawało. Jak doszło co do czego to "przed nami" i "między nami" pojawiło się ze stu Rosjan. Oni po tych kilkudziesięciu latach kolejek są absolutnymi mistrzami w wpychaniu się i wchodzeniu bez kolejki. Niby to on się tylko o coś zapyta a już nie dość, że jest pierwszy to razem z nim już jest co najmniej dziesięć innych osób. Doszło do karczemnej awantury. Wtedy trochę odpuścili i jakoś się odprawiliśmy. Poprosiłem Taja bardzo grzecznie po angielsku o miejsce po prawej przy oknie, bo może Himalaje będzie widać. Tajce to naród bardzo uprzejmy i tylko uprzejmością można ich ująć. Gość szukał z 15 minut ale znalazł i życzył miłej podróży, na pytanie ruska o miejsca przy oknie warknął bez sprawdzania, nie ma. Ci to potrafią sobie zrazić nawet Tajów. W samolocie przy oknach siedzieli Polacy, Czesi, Słowacy, Węgrzy, Litwini i inni a Rosjanie wszyscy w środku. Jest sprawiedliwość na tym świecie, to za to wpychanie się, oczywiście.
Jeszcze tylko pozwiedzaliśmy Suvarnabhumi (a jest co) i koniec wakacji.