Dzis wreszcie sprawiedliwy Budda wysluchal nasze modly. Ofiaryzanoszone co wieczor pod oltarze daly wyniki. Wstretny Moon Soon odlecial daleko, daleko i po cudownej nocy z prawie full moonem nadszedl dzien w blekicie nieba i blasku slonca. Morze odzyskalo swoja szmaragdowa barwe a temperatura przy brzegu skoczyla od razu o 10 stopni. Tylko basen rano byl jeszcze orzeszkowy (dla tych co nie wiedza o co chodzi, jak wskoczysz to z wloskich masz laskowe i tyle). Za to dawal duzo fresza co bardzo sie dzis przydalo. Wiec odbyly sie masowe kapiele termalne i foczenie. Para za para jak patnicy ciagneli wszyscy w procesji po zlotych lachach piasku daleko w morze. Wkrotce hotel opustoszal kompletnie a z wody wystawaly tylko gdzies w oddali glowki zgrupowane po dwa, trzy lub cztery czy jak kto lubi. W drugiej czesci dnia towarzystwo przenioslo sie na basen i do restauracji oddajac sie kolejnym uciechom I tak az do sunseta, ktory to skutecznie zepsuly ostatnie slady po moon soonie widoczne na horyzoncie. Iscie krolewskie zakonczenie naszego pobytu na Koh Samui.
Tajska ekonomia
Chcialem dzis korzystajac z okazji, ze nie bardzo jest co omowic, bo dzien byl "plazowy" poswiecic naszym obserwacjom dotyczacym Tajskiej ekonomii. Jest ona jak wszystko na dalekim wschodzie nieodgadniona i tajemnicza. Wezmy taka na przyklad sprawe dramatycznych ruchow na Changu. My sie martwimy wachaniami zlotowki do franka o te pare procent a tu dopiero sie dzieje. Brat wytropil byl dilera sprzedajacego Changa po 35BHT a tu nagle wczoraj diler szczerzac Tajska jape od ucha do ucha nadaje komunikat " Chang forty five Baht". Brat do niego, ty kurwa nie wal w ciula, jeszcze wczoraj bylo 35 a ten jak komunikat z poczty glosowej " Chang forty five Baht". Jak to ? 30% percent rise per day, why ? " Chang forty five Baht". I co by do niego nie gadac, katarynka i koniec. Chcial nie chcial zawarlismy transakcje, ale klient czyli moja zona zadowolony to nie byl. Tym niemniej przed chwila sprawa sie nieco rozjasnila. Poszlismy z bratem do Mamy ( u niej kurs Changa staly po 50 BHT na wynos a na miejscu 80, nie bierzemy), zamowilismy a jakze, ja chickena with sweet basil leafs and chilli a brat jego ulubiony tez chicken z pepperem zielonym, i siedzimy chlonac Tajska magic night a tu wpada ten j... diler i kurwa mowe odzyskal. Plise to mit ju, howareju i takie tam. My grzeczni jestesmy jak Tajce wiec odpowiadamy uprzejmosciami ale zdawkowo, niech sukinslon sobie nie mysli, ze nie pamietamy jak nas zrobil. A ten wali do domu Mamy jak do siebie , potem wylazi z kuchi i serwuje nam chickeny. O zesz ty kurka wodna, to cala cholerna rodzinka. Jak sie zorientowali, ze latamy do tanszego dilera to nam podniosl cene i juz. Widac mamusia we wiosce moze wiecej niz nam sie zdawalo. Druga rzecz to nedza, w koncu to PODOBNO statystyczny Tajec zarabia 3 razy mniej od Polaka, podobno. Wiec my sie wnikliwie przygladamy jak to wyglada. Znacie takie powiedzonko "z tylu liceum z przodu muzeum". Tu tez tak jest. Z przodu rudery, garaze, bajzel i jakies barachlo do sprzedania a z tylu WILLASY I PICK UP'Y. Hillux za hilluxem. Jest taki sklep z "lezaca". Lezaca dlatego, ze babcia lezy przed sklepem na czyms co przypomina nasza scene i obserwuje swiat. Klient, czyli my wchodzi do sklepu. Wyciaga ze srodka co sie da, duzo sie nie da bo asortyment ubogi i wyklada kolo "lezacej". Wtedy babcia unosi sie jak Jabba w Star Wars i wpisuje na kalkulatorze jakas liczbe. I tyle trzeba zaplacic. Nikt nie widzial zeby cos liczyla, wpisuje i juz. Jak wpisze to wali cos w stylu tri hundert fifty baaats co oznacza, ze rachunek wynosi 350 bht. Obok Mamy mieszka stary tajski hippies w ruderze z desek ogrodzonej starymi bannerami reklamowymi. Jak zajrzelismy pod bannery ... Hillux. Jak oni wszystko tak ukrywaja, to jaki jest ich PRAWDZIWY dochod? To widac w Krung Threp bo tych wierzowcow bannerami sie nie da zakryc, choc tez probuja. Jakby na to nie patrzec mamy przesrane i nie trzeba do tego znawcow ekonomii. Wystarczy moja zona, ktora po pierwszej przejazdzce po Bangkoku powiedziala tylko dwa slowa "ZJEDZA NAS". Ja tam zjedzony byc nie chce, wiec jak nie moge ich pokonac to mam zamiar sie przylaczyc. Zre kly z robakami, jape mam juz rozciagnieta od ciaglego usmiechania jak prawdziwy Tajec i leje na wszystko jak oni. Zyje sie po to zeby bylo fajnie, maja Tajce racje swieta i niech ich Budda prowadzi ku swietlanej przyszlosci, ja ide z nimi, h... niech trafi Euro-Ameryke.
Wrocili wlasnie Wartalowicze z trekkingu na polnocnych rubiezach wyspy. Wielki Budda OK, zloty, usmiechniety i gruby. Reszta to burdel dla farangow nie wart jednego spojrzenia. Pytam sie czy nie wjechali jak ja wczoraj do bazy wojskowej. Jerzy na to, ze do bazy nie ale Aga wziela skrot miejscowa sciezka i malo co wjechali by na pas startowy tutejszego Aeroportu, fajniusnie oj fajniuscie.
Jutro wieczorem meldunek z Miasta Aniolow, internet "twenty baaat lan aler".
Ide na ciasteczka, ktore przywiozl po poludniu "ciasteczkowy sklepik na trzech kolkach", twenty baaats per torebka.
Zauwazyliscie, ze "twenty baaats" to liczba magiczna ? Ja to wiem od dawna, tu wszystko jest "twenty baaats" i niech tak zostanie na wieki.
God bless Thailand.