Poranka nie było, jakoś tak się złożyło, że zanim wstaliśmy już było południe. To najpierw jakieś kły na ząb i sok pomarańczowy as always. No i oczywiście owoce. Zapomniałem wczoraj o tym napisać. W pobliżu jest targ owocowy i nawet wiem gdzie, bo znalazłem na mapie, a jakże. Tyle, że co tam poszedłem to ciuchy były, jak wszędzie. Ale wczoraj rano po przylocie nie mogłem spać i poszedłem na spacer. I wiecie co ? Bazar był. On po prostu jest czynny od 6 AM do 9AM i koniec. Jak kto późno wstaje to go nigdy nie zobaczy. A ja nie tylko zobaczyłem ale i kupiłem cokolwiek, było tego ponad pięć kilo i jadłem to jeszcze po kilku dniach na Bali.
No to ruszamy w bój. Cel centrum handlowe czyli Rattanakosin a szczególnie Pratunam Fashion Mall ( 1500 sklepów z ciuchami). Coby uniknąć korków i zaznać przygody popłyniemy do centrum miasta tramwajem (wodnym oczywiście). Nazywa się to Express Boat i zasuwa jedyną przejezdną ulicą Bangkoku czyli Chao Phraya River zwana też Menam, święta rzeka Tajców. Przystań blisko , Phra Athid, nomen omen numer przystanku 13. Jedziemy aż do jedynki więc będzie zajebiaszczy sightseeing tour. Oni tam w Bangkoku muszą mieć bardzo fajnego Prezydenta miasta bo ta urocza przejażdżka kosztuje jedyne 1.40 PLN a przystanków jest 30. Cała trasa to około godziny, za taką samą przejażdżkę wykupioną w biurze turystycznym płaci się co najmniej 30 PLN, śmierć frajerom.
Płyniemy w stronę City, po drodze najbardziej luksusowe hotele Bangkoku w dzielnicy zwanej Riverside. Luksusowe jak cholera ale ceny niewiele wyższe niż w Warszawskich novotelach, więc kogo stać na Novotel Warsaw ten może się zatrzymać w Shangri La, różnica jest, kto nie wierzy niech sprawdzi na ich stronie w sieci.
Lądujemy po mostem, dosłownie, Saphan Taksin i tu czeka nas drugi etap podróży. Ponieważ Bangkok jest na bagnie więc po zrobieniu jednej linii klasycznego metra Tajce ucząc się na błędach (czujecie różnicę) następne linie zbudowali na estakadach i teraz pociągi fruwają nad miastem. Widok niesamowity. Wspinamy się więc na stację po schodach, ruchomych oczywiście, więc my stoimy a one się wspinają. Tajlandia to w ogóle kraj dla ludzi wygodnych. Teraz trzeba kupić bilety. Są z automatów ale te są na monety a monet tyle nie mamy. Więc Tajce postawili kasy, które rozmieniają banknoty na monety. Ludzie mają pracę a pasażerowie wygodę. Sprytne kitajce są. Włazimy na peron i wsiadamy. W środku klima na maksa, góra 15 stopni, na zewnątrz 35, trzeba mieć zdrowie. Reszta jak u nas, telewizorki z reklamami i głupawa muzyczka. I komunikaty jak u nas, tyle, że po tajsku i angielsku, ZTM do dzieła.
Wysiadamy ... w środku galerii Siam Paragon. Laski ruszają w bój. Po 5 minutach są z powrotem. Ki diabeł ? Czary jakieś czy co ? Po chwili sytuacja się wyjaśnia, wszystko jest ale ... ceny jak w Warszawie albo jeszcze gorzej. Moje Roy Bany kosztują tu 900 PLN a loco Khao San Road 21 PLN. Zaiste Tajlandia to kraj kontrastów.
Ponieważ akurat ten kontrast był niemiły więc laski po zrobieniu sobie fotek z Leonardo Di Caprio wyszły obrażone precz.
Ja łapię za E52 Navigator i wytyczam trasę do Pratunam Fashion Mall. Tu jest już jak trzeba, towary te same ale ceny nie takie same. Jak na zakupy to tylko na Pratunam, zapamiętajcie sobie dobrze tą nazwę. Przetrzepaliśmy Malla i tuż przed zmrokiem wyłazimy.
Obok Pratunam Center jest fajny klong San Saep. Kursują nim mniejsze tramwaje w cenie 1.1 PLN za rejs w okolice Golden Mount. Wsiadamy i prujemy po ścieku, niech nikt pod żadnym pozorem ręki tam nie wkłada bo wyjmie same kości, uprzedzam. W połowie drogi łapie nas cowieczorny Thunderstorm. Jak wysiadamy to jest jak kurwa w Bangkoku w porze deszczowej, prysznic odkręcony na maksa. Rozkładamy umbrelle i łapiemy jakiś transport do hotelu. Trafia nam się ofoliowany Tuk Tuk, będzie dobrze. Ładujemy się i negotiation. Tym razem to Tajec jest górą a my na musiku. Przepłacamy dwa razy, zamiast 5 PLN dostanie 10, zdzierca. Ruszamy. Od boczków jednak woda zaczyna nam się wdzierać na pokład. I tu szacun dla bratowej. Gośka rozkłada parasol, ja drugi i boczki mamy uszczelnione. I prujemy po ulicach BKK wrzeszcząc na tajską modę Ha Ha Ha, szkoda, że nie miał kto nas filmować.
Potem parę małych Changów, kły i owoce i lulu. Wstajemy o 3:00 bo o 6:15 lecimy NA BALI !!!!