Ruszamy dalej. Najpierw przez plantacje dębu korkowego na nizinie koło Rabatu. W lasach tych hodowane są trufle w ilościach przemysłowych. A do szukania trufli wykorzystywane są ... świnie, co dla wyznawców Proroka może być niezbyt "jazzy" jak sądzę. Ale cóż Winnetou, biznes is biznes.
Pierwszy stop w rzymskim mieście Volubilis. Rzymianie uwielbiali łazić, więc zostawili po sobie tysiące kilometrów dróg i ruiny miast, które tymi drogami łączyli. Czemu wybudowali największe w Afryce miasto właśnie tu, nie wiadomo bo Volubilis położone jest 150 kilometrów od morza pośrodku niczego. Ja tam mam swoją koncepcję. Jak spojrzałem na miasto uderzyło mnie niezwykłe podobieństwo do okolic Rzymu. Miasto w dolinie otoczonej przez łagodne wzgórza porośnięte winnicami i gajami oliwnymi jako żywo wygląda jak Rzym miniaturka. Może po prostu swojsko im się zrobiło i zostali tu na dłużej. Ruiny jak ruiny, wszędzie tego pełno, na kolana nie rzuca. Wiec opuszczamy rychło deszczowe Volubilis, niebo zaciągnęło od rana na czarno co wreszcie zaskutkowało lichym kapuśniaczkiem. Przy temperaturze w okolicach 30 stopni było nawet fajnie. Parasole się nie przydały.
Meknes, następne z "miast cesarskich" na naszej trasie. Po lunchu standard, kolejne bramy, kasby, tomby, ruiny pałacu, ogród i na koniec szkoła koraniczna. Sytuacja jak z ruinami Volubilis, widziałeś jedno jakbyś widział wszystkie. Jest tylko jedna różnica, otóż w każdej z byłych i obecnej stolicy Maroka taksówki są zasadniczo wyłącznie jednej marki, fiata uno. Tyle, że w każdym mieście mają inny kolor. Wystarczy zatem pamiętać jaki kolor przynależy do danego miasta i wiadomo gdzie jesteśmy. Tu były błękitne. Na zakończenie zwiedzania poszliśmy w okolicę "starówki". Było cudnie, wąskie uliczki medyny, sklepy, stragany, osły i tłumy mieszkańców, orient pełną gębą. A jak dotarliśmy do bazaru ... ludzie, takich oliwek to ja w życiu nie widziałem i takich słodyczy też. Sam widok stosów łakoci był wystarczająco zajebisty a smak ... co jak co ale słodycze to Arabowie robić potrafią.
Ruszamy na nocleg w kierunku gór. Las zmienia się na sosnowy, robi się coraz bardziej sucho i ubogo. Wspinamy się stromo w górę aż do mieścinki Moulay Yacoub, gdzie nocujemy w hotelu o tej samej nazwie. Jest już ciemno, więc kolacja i do domku. Domki mamy śliczne i funkcjonalne i rano nie musimy się pakować, bo mamy tu dwa noclegi. Wspaniale.