Nie masz to jak poranne wstawanie na wakacjach. Śniadanie w biegu, pakowanie walizek i do autokaru. No cóż, tak miało być przez cały następny tydzień, ale w końcu sami tego chcieliśmy a poza tym jak inaczej objechać pół Maroka w tydzień. Ruszamy przed świtem. Nad Atlantykiem znów Carpenter i Mgła, słońce tym razem po prawej na wschodzie. Też pojawiło się z mgły wysoko nad horyzontem. Pierwszy przystanek w El Jadida, starym portugalskim mieście. Historia Maroka pełna była mniej lub bardziej udanych prób kolonizacji co pozostawiło między inymi ślady w architekturze miast. Tak więc możemy spotkać w niedalekiej od siebie odległości miasteczka portugalskie, francuskie, hiszpańskie, zwłaszcza na wybrzeżu. El Jadida była kiedyś pod panowaniem Portugalii co określiło architekturę miejskiej "starówki". Wyłazimy z autokaru i pełzniemy w kierunku Kasby (twierdzy) wypiętrzonej nad portem rybackim. Jest ranek, miasto bardzo niespiesznie budzi się do życia. Widoki jak z filmu, wszechobecna mgła, stara twierdza, w dole rybacy w swoich łodziach wybierają się na morze, to jest to. Wyłazimy z twierdzy i przemieszczamy się nad morze. Tu, na plaży pijemy naszą pierwszą kawę z mlekiem, palce lizać. Od tej pory piliśmy ją na każdym przystanku, Marokańczycy uwielbiają kawę i rogaliki (francuskie oczywiście) więc można ją dostać dosłownie wszędzie, zawsze jest świerza i pyszna. Po kawie chwila spaceru nad oceanem i dajemy dalej.