Wreszcie cała wycieczka ruszyła ... tym razem na północ. Zrobiło się strasznie późno i nie było mowy o realizowaniu zaplanowanego programu. Mieliśmy "tylko" dojechać na nocleg do Safi. Między Agadirem a Essauirą droga prowadzi po wąskich półkach, schodzących do oceanu, górach niskiego Atlasu. Strach się bać, a ponieważ ja mam lęk wysokości to raczej przez okno nie wyglądałem. Dużo lepiej było patrzeć przez przednią szybę, choć i tam widoki były z gatunku tych podnoszących ciśnienie. No cóż, od razu dostaliśmy to za co zapłaciliśmy, czyli atrakcje. Ale obszar między Agadirem a Essauirą znany jest na całym świecie z zupełnie innego powodu. Otóż jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie rosną drzewa arganiowe zwane też (przede wszystkim w starożytności) drzewami żelazymi. Nazwę tą zawdzięczają nie tylko wyjątkowej twardości ale i odporności na ogień. Drugą cechą, dla której argania jest tak znana są jej owoce. Małe śliweczki wielkości oliwki służą do wyrobu słynnego oleju arganiowego. Widzieliście długie, gęste i czarne włosy Marokanek ? To od oliwy arganiowej właśnie, w przeciwieństwie do absurdalnie drogich kosmetyków, którymi nasze panie pustoszą nam portfele, to naprawdę działa. A na pewno nie szkodzi jak te wszystkie świństwa, które moja żona codziennie wciera we włosy. Nie dość , że nie pomaga, to mam wrazenie, ze szkodzi nie tylko na portfel. Ale może to Maybelline. Po jakiś dwu godzina zatrzymaliśmy się pośród arganii coby podziwiać nie tylko skromne i pokręcone jak bonsai drzewka ale też ... kozy, które na nich żerują. Niby nic ciekawego ale tu kozy nauczyły się ... chodzic po drzewach. Biznes jest taki, koza żre arganię, sra pestkami, kobiety Berberów z pestek robią olej a europejki wcierają go we włosy. Bardzo ładny przykład, że nic się nie marnuje. No dobra, z tym sraniem to przesadziłem, kobiety same zbierają owoce arganii nie czekając na kozy, ale tak było lepiej, prawda ?
Jedziemy dalej. Zbliża się zachód słońca, od Atlantyku sunie wieczorna mgła (taka sama jest zresztą rano). Momentami wygląda to jak w filmie Mgła, aż ciarki przechodzą. Szykowałem się na zachód słońca, miało się (tak przynajmniejmi się wydawało) chować do morza w drodze do USA ale było cąłkiem inaczej. Po prostu, jeszcze jakie 30 stopni nad horyzonetm wzięło nagle i znikło. Od tego momentu nic ciekawego za oknami, pozostała walka o utrzymanie przytomności, klienci Triady wiedzą co to znaczy. To po prostu jest "objazd" czyli od świtu do nocy w autokarze i to jeszcze za moje ciężko zarobione pieniądze. A do Safi ciągle daleko, drogi wąskie, góry, szybkośc "przelotowa" gdzieś między 30 a 40 na godzinę. Więc dopiero gdzieś koło 23 docieramy na miejsce.
Najpierw kolacja. O tej porze nasi dzielni gospodarze przygotowują serwowaną kolację dla 50 osób, dramat. Zajeło to ponad godzinę i już bylismy "dzień dobry" na nastęnym dniu wycieczki. Nie pozostało nam więc nic innego jak udac się na "szybki sen", bo pobudka o 6 rano.