Nareszcie, koniec podróżowania. Ani dziś ani jutro nigdzie nie jedziemy. "Lazy days", całe 5 dni w jednym miejscu, w jednym łóżku, co za rozkosz. Miałem tak dość, że z pierwszego dnia nie mam żadnego zdjęcia ani kawałka filmu.
Wstaliśmy koło dziewiątej coby zdążyć na śniadanie. Sarita Chalet & Spa oferuje swoim gościom śniadanie w formie przeznaczonej dla zdecydowanych bulimików. Spotkaliśmy coś takiego w Tunezji ale to były kolacje. Tym razem obżarstwo zaczynamy od rana. Oprócz standardowego, bardzo obfitego śniadania dla białasów jest również wersja dla Tajów. Zaczynam od gorącej kawy z mlekiem. Potem serki, parówki, pomidorki, sałatki, jajecznica i bekon. Uff, mam dość. Teraz nowy wielki talerz i do lady z Tajskim śniadaniem. To w zasadzie według naszych standardów pełny obiad. Zupy i pełne danie, tudzież przystawki. Po zjedzeniu całego kopca tego wszystkiego jest już naprawdę niedobrze. A zostały jeszcze desery i owoce. Zostały, bo nie dałem rady. Drugą kawę wynieśliśmy sobie na basen i odpoczywamy.
Sarita położona jest około 7 kilometrów od centrum przy plaży Jomtien. To jedna z lepszych lokalizacji jak na to miasto. Jeśli już się tu trafi to Jomtien jest dobrą opcją do wypoczynku. Samo centrum jest piekielnie zatłoczone i zasmrodzone spalinami. Wzdłuż plaży biegnie szeroka aleja, za którą jest plaża. Dopiero za nią usytuowane są zabudowania, więc na plażę trzeba przejść przez ulicę. Sama plaża jest wąska i dopiero wieczorny odpływ "poszerza" ją do ponad 50 metrów. Przy dużych pływach rano jest tego nawet tylko parę metrów. Plaża jest publiczna i nie ogrodzona. Leżaki i parasole to prywatny biznes i trzeba płacić, ale nie dużo. Woda bardzo ciepła ale o szmaragdzie tropików trzeba zapomnieć, to w końcu miasto, i to duże więc jest mętna jak cholera. Przy plaży co jakiś czas są "stallsy" z jedzeniem, dodatkowo pełno też jego "nosicieli", więc można się nie ruszając z piasku posilać do woli. Polecam krewetki w cieście, pycha za 4 PLN.
Pierwszy dzień spędziliśmy wyłącznie na odpoczynku. Trochę plaża, trochę basen. Po południu ten ostatni zaroił się uczestnikami naszej wycieczki. Pojawiły się nie skonsumowane zapasy z Duty Free Shops i do wieczora impreza mocno się rozkręciła. Wszyscy ostatecznie przeszli ze sobą na Ty i zrobiło się swojsko i polsko. Kto się "przegrzał" miał do dyspozycji basen i leżaki, zaraz obok był sklep Family Mart gdzie zapasy można było uzupełniać, więc popołudnie i wieczór należy zaliczyć do wybitnie udanych. W międzyczasie wyskoczyliśmy do pobliskiej knajpki na jedzonko i tak się zeszło. Dziesięć dni szaleństwa swoje zrobiło, więc dość wcześnie zapadliśmy w sen.