TRENING 3 i odprawa
Wczoraj skonczylem na drugiej sesji treningowej. Potem byl tylko skrocony trzeci trening, czyli do Chang Shop i z powrotem. Wreszcie
zaczela sie wieczorna odprawa calego teamu. Jerzy przyniosl tableta z danymi i zespol zaczal analizowac wyniki treningow. Jerzy z Aga zabrali sie za czysta mieszana a nie wstrzasana ze Spritem (nowa wersja wydechu na mode Reanault F1 GP czyli z odrzutem do przodu) a reczta klasycznie Chang. Najpierw dokonalismy analizy komputerowej symulacji przywiezionej prezez Wartalowiczow z Polski. Co prawda symulacja obyla sie przy pomocy angielskiego pietrusa wiozacego gosci weselnych ale a noz sie przyda dla naszej Hondy. W czasie symulacji poszlo strasznie duzo paliwa ale i efekty byly widoczne. Dalej zespol tak sie zatracil w pracy, ze ja musialem caly czas donosic przekaski i zakaski w postaci : tajskiej kielbasy z ryzem na patyku, worka Longanow, Mango Yellow, fish&chips&octopus obtoczony w wodorostach i inne juz poprzednio wymieniane frykasy. Byly tez banany w miniaturkach, tak zwane "malpki".
I tak do poznej nocy. Z godziny na godzine z zespolu wychodzilo zmeczenie praca. Kole jedenastej piersi zaczeli odpadac. I wtedy nad
palmami pokazal sie "full moooon" (nie mylic z Moon Soon, ktory dziwnym trafem nagle zniknal). W jego srebrnej poswiacie palmy
roztaczaly upiorne cienie. Z oddali 10 mil morskich dochodzily dzikie wrzaski 10 tysiecy pijanych bialasow swietujacych na Koh Phangan. Tak ryczeli, ze chyba bylo ich slychac po drugiej strinie Malaja Pennisula.
Nastepny padl Team Menager czyli moj brat.
Ja przed snem utrwalilem upionego Full Moona oraz inne duchy (w tym czanga skradajacego sie od strony basenu) i tez udalem sie "na
kilimandzaro". Zona posprzatala garaz a Wartalowicze skoczyli jeszcze na Spa do basenu. Przestrzegalem Jurka, zeby uwazal jak jego zona siada na Jaccuzzi zeby nie skonczylo sie jak z moim bratem. I tak skoczyl sie dzien przed wyscigiem.
RANEK
Ja wstalem pierwszy i po spozyciu najlepszej kawy 3in1 z 7eleven skoczylem (no tak naprawde to zeslizgnalem sie powoli) do basenu, zeby oczyscic umysl po upiorach nocy. W miedzyczasie pojawila sie reszta ekipy i machnelismy sniadanie robocze z odprawa. Potem juz tylko relaks przed wyscigiem
WYSCIG
Okolo 11:00 wyciagnelismy z Wartalowiczami nasze obie Hondy z garazu. Aga wykonala okrazenie rozpoznawcze po hotelu i START. Najpierw zwirowy rozbieg, dwa zakrety lewy prawy i juz jestesmy na betonie. Smigam pierwszy, Wartalowicze za mna. Mkniemy rowno przez sady i lasy. Wreszcie wypadlismy na prosta i pelny gaz, 60 na liczniku. Niestety moja aerodynamika szwankowala jak natreningach to znaczy ciagle otwieralo mi sie tylne skrzydlo (czyli podrywalo mi daszek kasku) co nieco mnie opoznialo. Po prostej poszlimy 600 m w gore, na maksymalnych obrotach Honda miejscami zwalniala do 20 km/h ale jakos sie wsrapalismy. Na gorze mielismy pierwszy punkt zywieniowy : Jerzy pancake with banana polany honey, Aga watermelon Juice z Ice Cubes,
zona tomato soup czyli rozwodniony sok pomidorowy na zimno a ja espresso bo brakowalo mi szybkosci. Zbieramy sie szybko i oczko w gore do magic garden ale przez przypadek wjechalem do tajskiej bazy woskowej. Na szczescie Taje to ludzie lagodni wiec zamiast mnie zastrzelic pokazali wlasciwa droge i zawrocilismy. Po drodze zona upatrzyla padlego bananowca i niewiele myslac ukradla ze 2 kilo bananow dla slonia. W magic garden bylo bardzo klawo i juz po jakis 30 minutach ruszylismy w dol. Myslalem ze trase pamietam ale kurwa okazalo sie ze nie. I zaczelismy zjezdzac po drugiej stronie wawozu. Honda nie motolotnia wiec trudno, nadrobimy predkoscia. Caly czas modlilem sie, zeby hamulce wytrzymaly, bo jak by puscily to najpierw bym sie zesral a potem zabi albo odwrotnie. Zjechalimy. Zakret w lewo i "dzida". Mkniemy dluga prosta do Watelfall. Tak sie zatracilem w predkosci, ze przejechalem nie tlko Waterfall 1 ale i Waterfall 2. Ocucilo mnie jak zobaczylem przed soba moze. Cos bylo nie tak. Stop over i dawaj Nokia E52 navigator. Przejechalimy w poprzek cala wyspe. O kurwa. Po ustaleniu gdzie jestesmy Jerzy stwierdzil, ze mamy 500 m do wielkiego penisa wiec postanowilismy go nawiedzic. Byl wielki i twady jak skala. Wracajac z glaskania penisa na parkinku trafilismy
znowu na pancake : ja z bananem i peanut butter , zona z serem i jakiem + kilo pieprzu i szczypta soli, Aga banan z cynamonem a Jerzy na calego dal z bananem i mlekiem kokosowym i cos tam jeszcze. Ruszylismy na ostatni etap, do Waterfalla. Jechalem wolno jak na pogrzebie, zeby znowu go nie przegapic. Udalo sie, co prawda skrecilem do w2 zamiast w1 ale szutroym skrotem bylismy na miejscu. Jerzy niestety przejechal Pit Stop i zaryl sie z Honda w ziemi. Stracil z
litr krwi ale jakos udalo sie go pozszywac i powiedzial, ze da rade. A to twardziel. Zona od razu do slonia z kradzionymi bananami. 5 sekund i po bananach, slon duzy i glodny. Trzeba bylo bananow dokupic. Wreszcie w glebi lasu ukazal sie punkt docelowy Warefall 1. Pol godziny sjesty przy szumie waterfalla i wrzaskach setek farangow oraz lokalesow japoncow i hindusow Jerzy z Aga walneli po kokosie i wracamy do bazy. Juz statecznie i powoli. Po drodze jeszcze 7eleven, Aga kruszon z cola, ja Tajska kawe na zimno, jezry poscil a zona kupila kielbase na patyku i skarmila glodenego ... psa. W doskonalych nastrojach wrocilismy do bazy i wlasnie sie szykujemy do omowienia dnia. Brat skoczyl po modlitewniki do sklepu i juz zaraz zaczynamy.
Jutro dzien odpoczynku a potem powoli wracamy do Europy przez BANGKOK
!!!. W nastepna niedziele GP Niemiec.
P.S. Honda to rasowa 250 i na prostej smiga do 110, nie ma zartow.
Niech duch Changa bedzie z wami.