Piąta rano, Khao San Area ma przerwę. Około 4:00 skończyły się imprezy a za dwie godziny zacznie się od początku. New Siam 2 jeszcze śpi, cicho i spokojne. W recepcji jak zwykle. Miło, szybko i kompetentnie. 5 minut i mamy już "key room", jedziemy na górę, jedno piętro co prawda ale po takiej podróży, kto by tam się wspiął. Pokój jak zawsze czyściutki niczym sala operacyjna, na wierzchu leży kartka potwierdzająca sprzątanie, z podpisem, jakby co to wiadomo kto się nie spisał. Ale czy to się kiedykolwiek zdarzy? Wątpię. Szybki prysznic i walimy się do "kings bed".
Budzę się koło 11. Obok leży mumia moje żony z opaską na oczach. No Way, nie będę ryzykował. Niech śpi ile chce.
Tym razem nie używam windy, tylko "dziarsko" walę schodami. Good morning, good morning, good morning ... cholera, czy ja ich wszystkich skądś zna ? Pierwszy raz ludzi widzę na oczy a oni wszyscy "smile i good morning". Recepcjoniści robią tak cały dzień, zmieniając tylko pozdrowienie w zależności od pory dnia. Welcome in the Land of Smiles.
Na dole brat leżakuje w Lobby jakby tu siedział już z miesiąc. To się nazywa zdolność do akomodacji. Idę na pierwsze śniadanko z "kłami" jak to ujmuje moja żona. Chicken with fresh hot basil leaf i wyciskany sok z pomarańczy, jeszcze tylko porządnie się obliżę, oj pycha była, oj pycha i walimy "na spacerek" . Przygotowałem sobie taką małą trasę spacerową (jedyne 6,7 kilometra) i ciągnę brata z żoną na ten "sightseeing tour" . Najpierw jednak zmieniam koszulę, bo podróżna już nie pierwszej świeżości a w walizce nic nie mam, to znaczy idę do pierwszego "clothes stall" i kupuję za 10 PLN T-Shirt Singha Beer. Początek był niezły, jakoś człapali ale po Golden Mount zaczęli suwać nogami i stanowczo odmówili dalszej współpracy. Władowali się do Tuk Tuka i tyle ich widziałem. A ja jak Mel Gibson w Braveheart idę dalej, albo zwyciężę albo padnę. Obleciałem pół Rattanakosin, w końcu zaliczyłem Rajanadda Temple, Wat Thepthidaram Worawihan, Giant Swing, Wat Suthat, Wat Rachabophit i na końcu Wat Pho. Po drodze trzy razy wyżymałem koszulkę, wypiłem z 5 litrów płynów wszelakich ale przeżyłem. Co widziałem, do końca życia nie zapomnę.