No to lecimy. Czwarty raz przez Kijów. I czwarty raz odmawiamy zdrowaśki i odczyniamy od wszelkiego złego bo to miejsce gorsze od trójkąta bermudzkiego. Tu się dzieją rzeczy, których ludzki rozum nie wytłumaczy. W zeszłym roku dzieciaki miały dobowy stop-over i zamiast iść za moją radą i przespać to gdzieś w hostelu to postanowili, że oni się "zabawia". No i się kurwa zabawili. Jak już dotarli do miasta, co łatwe nie jest to ... w Kijowie zgasili światło. Nocne życie ... na dworcu kolejowym gdzie nie tylko diabeł mówi dobranoc ale i w mordę darmo dostać można. Zostało metro przeciw atomowe bo położone ponad 50 m pod ziemią i jazda schodami góra, dół. Taki Kijowski rollercoaster, malina. Do końca życia zapamiętali tą lekcję. Kijów omijaj z daleka, a jak nie da rady to zmiataj stąd tak szybko jak tylko się da. Zwykła przesiadka też może zakończyć się brutalnym przerwaniem podróży i fiaskiem całych wakacji. Pamiętaj, że tam pojęcie "electronic ticket" nie istnieje, masz mieć bilet i już. Oczywiście każdy wydruk z biletu elektronicznego działa więc po prostu mamy po 4 kopie naszych biletów i niczego się nie boimy, będzie dobrze. Check Inn w Kijowie to walka o byt. Okienko jest nie wiadomo gdzie i nie ma tam żadnych zasad. Liczy się tylko twarda walka o byt. Kto ma silne łokcie i farta tego odprawią, jak się nie uda to koniec podróży. Nauczeni doświadczeniem podjęliśmy próbę "web check inn" na stronie Aerosvit Airlines, z powodzeniem na szczęście. Wyposażeni w wydruk "całkiem spokojnie wypiliśmy trzecią tego dnia kawę" i walimy spoko do odprawy, udało się i już tylko 9 godzin do Bangkoku. W tym czasie nasza przygodnie poznana amerykańska polka (po 4 miesiącach od powrotu do kraju raju ucieka jeszcze raz, tym razem na zawsze) usiłuje się dostać do samolotu. Po godzinie walki ma już magiczną karteczkę. Gorzej mają inni a jest ich jeszcze ze setka. Do odlotu samolotu zostało ... 5 minut. Bajka. I tu będą za rok przylatywać i wylatywać setki tysięcy kibiców, no way. Wsiadamy, Boeing 767 startuje i zaczynamy nasze magiczne trzy tygodnie tułaczki po Azji, malina po prostu.